poniedziałek, 21 sierpnia 2017

O cipce i masturbacji

Georgia O'Keefe "Inside Red Canna"
Istnieją idealne momenty dnia na rozkosz cielesną w pojedynkę. Pewnie powiecie, że jak to momenty, każda chwila jest dobra na relaks seksualny, ale nie wierzę, że na serio tak myślicie. Jak się człowieka czymś stresuje, gdzieś biegnie, jak ją wkurwił ktoś, a tym bardziej bliska osoba, to raczej fantazjowanie o przyjemności nie jest pierwszą rzeczą, która przychodzi do głowy.

Wyspałam się, przez zasłoniętą jeszcze roletą wdziera się słońce, choć niezbyt agresywnie. W końcu mieszkam w suterenie, więc słońce nigdy nie ma szans na pełny atak. Zjadłam śniadanie lub nie zjadłam, wypiłam kawę lub ne wypiłam, jest koło 11.00, za oknem, o dziwo cisza. Taka pora, że sąsiedzi w pracy, albo zabrali dzieci na spacer - zwykle kłótnie pod oknem odbywają się godzinę wcześniej - wtedy to matki i ojcowie strofują swoją latorośl na zmianę z ćwierkaniem starszych sąsiadek na widok maluchów. 

Słyszę wiatr, mewy się oburzyły chwilowo. Czuję jak soki płyną z mojej cipki, palce same lgną do niej. Ale wtedy pojawia się myśl: umyj ręce! przecież kota głaskałaś. A w sumie to, se myślisz, choć nikt za bardzo o cipce z tobą specjalnie nie gadał wprost w dzieciństwie, ale jakiś niejsny przekaz się pojawia, że raczej nakazywano myć ręce dokładnie po tym, jak się cipki dotknie. Bo twoją waginę przedstawia się przecież jako źródło zarazków, nieczystą strefę, o której lepiej mówić wymijająco, nie wprost. "Tam", "tam na dole" - trochę jak niewywoływanie religijnego "Złego". Dobra wagina jest niezauważalna aż do porodu, a zła wagina chce się ruchać.

Ja mam złą waginę. Potrzebuje dużo czułości, często powoduje powodzie w majtkach. Nie tylko w obecności ukochanego mężczyzny. Moja cipka się rosi i wylewa pod wpływem różnych bodźców zewnętrznych - spotkanie z kimś, kto wysyła feromony takie, że moje feromony sie oświadczają natychmiast, niezależnie od płci. Reaguje na niskie przyjemne głosy, które niekoniecznie muszą mieć coś super ciekawego do powiedzenia, choć jak mają, to zdecydowany bonus. Reaguje na muzykę, w której dużo basu, albo ma pewien beat, coś jak Massive Attack, Portishead albo Lovage. Odpowiada na pornole i na literaturę - i nie chodzi tylko o de Sade'a, ale i o książki non-fiction. Puszcza soki na wspomnienia i fantazje o pieknych i interesujących, o młodych mainstreamowych ciałach, o dojrzałych, o grubych i wychudzonych. O gładkich, owłosionych, pokrytych dziarami, albo nie, o tych z pieprzykami, o bladych i o brązowych. Chlupocze na myśl o dziwactwach różnych znanych mi ciał, o ich cudownych indiosynkrazjach i małych skazach. 

Myję ręce dokładnie, nie chcę przecież zarazić mojej przyjaciółki, a może mojego zwierzątka, jak o niej pisała Inga Iwasiów. Rozwalam się wygodnie na łóżku, zanurzam w niej palce. Czochram delikatnie łechtaczkę, dotykam własnych piersi. Lubię jak twardnieją sutki. Piersi są takie krągłe i nabrzmiałe. Przykładam palec do nosa i wącham, upajam się zapachem, który bywa słodki, bywa kwaśny, bywa trochę przesiąknięty potem albo moczem. Oblizuję palec, smakuję. Fantazjuję. Czasem idę w waniliowe historie a czasem w hardcore, a czasem, jak jestem senna, po prostu mechanicznie się pieszczę bez rozbudowanych historii, może wspomnę coś/kogoś seksownego. Masturbating can take forever or an instant. (Masturbacja to takie anty-seksowne słowo, już po angielsku lepiej brzmi).
Czasem już po chwilce czuję, jak błogość rozprzestrzenia się w głowie i a cipka skurcza się i rozkurcza samoistnie, a bywa, że mogę leżeć godzinę czy dwie, tak że mój palec marszczy się, jak po kąpieli, a orgazmu brak. Ale w pieszczeniu cipki nie orgazm jest najważniejszy, ale quality time. 

P.S. Zresztą te medyczne terminy - orgazm, masturbacja plus różne fazy opisywane przez Mastera i Johnson - czy one naprawdę się do mnie odnoszą? Nie wiem, czy mam orgazm. Już nie mówię o tym, że dziwne podziały na orgazmy łechtaczkowe i waginalne budzą mój nawyższy sceptycyzm. Przecież można czerpać rozkosz z masażu karku, to znaczy, że odczuwa się orgazm karczkowy? Także pierdolę definicję, będę się cieszyć cipką, z orgazmem naukowo zbadanym i opisanym, czy bez. 











wtorek, 8 sierpnia 2017

Jak oczarować kobietę - poradnik dla Normalnego Polskiego Mężczyzny

Lepiej się oderwać od ziemi. Przyziemność - najgorzej!
Wiemy, że polscy mężczyźni "są jacy są i się nie zmienią", a do tego mają różne wymagania wobec kobiet, które wymieniają na swoich profilach portali rankowych na zasadzie negatywnego komunikatu: "Nie pisz do mnie, jeśli: (tu długa wyliczanka)". Potem żalą się na forach internetowych, że kobiety to "materialistki" i bynajmniej nie chodzi o aspekt filozoficzny, albo nerwowo pytają, jaki mężczyzna podoba się "kobietom" (wiadomo, wszystkim), by od razu zbijać wszelkie sugestie kobiet. A ja jednak zarzucę ich kilka, o rady niepytana (choć czasem jednak pytana).

Stan typowego polskiego heteroseksualnego mężczyzny jest opłakany. Po pierwsze sama heteroseksualność okazuje się klatką - narzuconą formą, którą niektórzy próbują utrzymać, bez względu na konsekwencje. Więc - jeśli wolisz towarzystwo chłopaków od dobrego seksu z kobietą i wymigujesz się od tego, jak od przykrego obowiązku, bo jesteś zmęczony, za to nie męczy Cię wykańczający trening sportowy, picie z kolegami do rana, albo napierdalanka na meczu/demo Młodzieży Wszechpolskiej/ONR albo antifowe wybryki, to może jednak jesteś gejem? Że tak się wyrażę: bądź mężczyzną i odważ się żyć w zgodzie z samym sobą i nie zawracaj głowy (bo przecież nie dupy) sobie ani dziewczynie.

Po drugie efektem polskiego wychowania przez wrzask i wywieranie poczucia winy (a często i przemoc fizyczną) - jest niepewna siebie istota (niezależnie od płci), ale podczas gdy od kobiet się wymaga, żeby się dostosowały i ogarnęły, mężczyzn mrukliwość i nieumiejętność komunikacja uznaje się za atut (nie gada tylko działa), a wybuchy agresji bierze się za stanowczość - hmmm, mężczyzna i władza. Więc drogi polski mężczyzno - idź na terapię. Naucz się słuchać i mówić, nie wrzeszczeć/milczeć na zmianę.

Po trzecie akceptuj, NIE OCENIAJ - nojapierdolę. Nie, komplementy dotyczące "inteligencji" nie są fajne. Są zjebane in so many ways. "Jesteś inteligentna/y" - to zwykle słowa, które nauczycielki kierują do niezbyt ogarniętych dzieciaków, jako wstęp do ... "ale leniwa/y". To trochę eufemizm na: jesteś debilem. O ile nie rozmawiasz z kimś kto na teście IQ wypadł grubo poniżej normy, taki "komplement" to przejaw paternalistycznego traktowania, albo bezrefleksyjnego beblania - nie ma większego grzechu od wyświechtanego frazesu. "Jesteś inteligentna i masz piękne oczy" - wykreślić ze słownika. Poza tym sama koncepcja inteligencji - co to jest? Badacze mnożą ilość inteligencji - emocjonala, kinestetyczna, muzyczna, lingwistyczna itd., a niektórzy twierdzą, że umiejętność rozwiązywania testów na inteligencję. Sama inteligencja - taki system operacyjny - który może być użyty do idiotycznych celów - nie ma w sobie wartości. "Inteligent" bez empatii, bez ciekawości świata i/lub narcystyczny - to człowiek nieprzyjemny bądź nudny, nie wspominając o inteligentnych psychopatach - niebezpiecznych i okrutnych ludziach, od których trzeba się trzymać z daleka.

Po czwarte czytaj, angażuj się - co jeszcze? Ktosia/ktoś coś dopisze?



czwartek, 20 lipca 2017

Równe prawa, Twoja Stara - czyli no way to escapelle

Obecnie, wiadomo, najważniejszy jest Sąd w Pl - a ja tu znowu wyjeżdżam z tym feminizmem, nudnym oklepanym, przecież mamy równe prawa. Studiujemy se, pracujemy se - i nie tylko jako wyrobnice w polu i na gospodarstwie jak przez stulecia, ale możemy mieć superkorpoprace, w których możemy pluć na tych, co stoją niżej w hierarchii sukcesu, nawet mężczyzn - głosujemy se, nawet uczestniczymy w życiu politycznym, nawet Polską rządzi kobieta, nawet w tzw. konserwatywnej partii - słowem, czego my jeszcze chcemy? No chyba nie będzie znowu o aborcji albo o antykoncepcji awaryjnej - zieeew, do wyrzygania, było się nie ruchać, było nie dawać dupy, było myśleć, było nie pić, a tak szmato, masz za swoje, ponoś konsekwencje.

Najlepiej to "było nie żyć" - wtedy by się nie podjęło żadnej złej decycji. Albo niedecyzji, bo to pierdolenie o decyzyjności to jest total neolib ściema. Przypadkowo wiele z nas "zakochuje się" w tej a nie innej osobie, przypadkowo się potem z nią wiąże, a potem biernie tkwi w takim nie innym związku. Przypadkowo wybieramy "ścieżkę kariery", a jeśli nieprzypadkowo, to tylko dla tego, że za nas zdecydują rodzice. I czasem też przypadkowo z kimś lądujemy w łóżku.

Siedzisz sobie w barze ze znajomymi, pijesz trochę wódki, relaksujesz się, jest przyjemnie. Czujesz się wreszcie - po tej korpopracy albo freelansie śmieciówkowym - wyluzowana, bo ostatnio cały czas nadgodziny/fhuj roboty, żeby projekt skończyć. Widzisz kolesia, który ci się podoba i do tego się do ciebie przyjaźnie uśmiecha. No to go zaczepiasz - jesteś rozmowna, zagadujesz ludzi, taka jesteś, za to cię lubią. Jest bardzo przyjemnie, cały czas, aż budzisz się i jest przyjemnie, tylko sceneria się zmieniła - jesteś we własnym łóżku, ale nie sama - kolo spotkany w barze ewidentnie sprawia ci przyjemność, ale tobie się tak bardzo chce spać. Budzisz się na trochę bardziej, jak on chce żebyś mu zrobiła loda. No to robisz, lubisz to, ale chyba niemal zasypiasz z tym jego fiutem w ustach. A potem pamiętasz tylko jego szept, że się spuścił do środka. Coś cię niepokoi, ale i tak zasypiasz. Budzisz się - no dobra, to nie tak, że nic nie wiedziałaś, że ten kolo jest obok - czułaś że spałaś przy męskim ciele - przyjemnym, silnym, gładkoskórym, no może dziary troche chujowe i dredy, uff, nie dotykają twojej twarzy, bo masz na od razu uczulenie, pachniesz trochę nie swoim potem, ale generalnie nie jest źle - jak idziesz do kibla, to widzisz, że pomimo chlania i palenia, choć nie palisz pięknie wyglądasz. Ale trochę cię dziwi, akurat ten nieznajomek w twoim łóżku. I nie dlatego, że jesteś święta-pierdolnięta i nigdy wcześniej nie miałaś one night-standu, ale dlatego, że nie pamiętasz jak to się stało. Myślisz sobie trochę - jp - trochę gwałt. Kolo nie mógł być aż tak pijany, skoro działał. Potem se myślisz, nie no, jaki gwałt, nie przesadzajmy, też nawalony, coś tam musiałam uczestniczyć, zero otarć, więc nic na siłę. No jesteście współodpowiedzialni tej głupiej sytuacji, a szept krzyczy w twojej głowie: SPUŚCIŁEM SIĘ DO ŚRODKA.

-Jak się, kurwa, spuściłeś do środka???- pytasz, ale nie do końca potrafisz być zła na niego. Co to da - spuścił się, poza tym jest psiakowato radosny i czule cię całuje. - Człowieku, gdzie ja teraz pigułkę dostanę, albo gdzie skrobankę zrobię?? - trochę łajasz, ale bez przekonania. Wciąż jesteś nawalona.
A on se żartuje - No co, dziecko możesz mieć, w Polsce jest niż demograficzny. - i śmiejesz się z nim, bo jest rozbrający. Trochę się droczycie, on ci obiecuje, że kupi pigułkę, a ty wiesz, że to ściema, albo nawet twierdzi, że będzie wychowywał, jak się urodzi, a ty wiesz, że to jeszcze większy bulszit. Na pożegnanie cię całuje, ty jakoś nie bardzo odpowiadasz na te całuski i wychodzi mówiąc - Do potem!

Potem-srotem, nawet telefonu nie zostawił.

No i wszystko jest na twojej głowie. Jego rola się total kończy - on wychodzi po prostu, wraca do swojego życia, o którym nic nie wiesz - przecież nie opowiadaliście sobie historii. A ty zostajesz z tym syfem. Nie masz kasy na tą pigułkę - ostatnio wydałaś za dużo pieniędzy, karta wymaksowana, czekasz na przelew, ale jeszcze trochę czasu, to 100zł+ nadszaprnie twoim budżetem. Jak jednak jesteś wyrobnicą, a nie kobietą supersukcesu, i dostajesz swoje 1500zł, to nie bardzo cię stać, Jak jesteś bezrobotna, nie stać cię w ogóle. Jesteś z tym problemem sama. Kusi cię, żeby nie kupować, może wcale nie zajdziesz w ciążę, w końcu masz tyle lat i nie zaszłaś, więc po co marnowac kasę? Ale wtedy se przypominasz, że masz prawdopodobnie dni płodne, więc lepsza pigsa niż skrobanka na nielegalu, albo wyprawa aborcyjna do Szwecji czy tam UK. Albo potem dziecko, którego ojca nie znasz w ogóle. Który zresztą się rozpłynął. Jak masz mężczyznę, też jesteś sama z tym problemem - nawet jak macie związek pt. open, to przecież nie weźmiesz kasy od swojego mężczyzny na konsekwencje przypadkowego i to nieodpowiedzialnego seksu z kim innym. No przecież on ci mówił: wszystko możesz, tylko nie możesz bez zabezpieczenia, bo choroby weneryczne, bo ciąża, bo hpv, bo żółtaczka...
Mogłabyś wytropić tego kolesia, w końcu to też jest możliwe - nie był total znikąd, znajomy znajomych. Ale jak masz mężczyznę, to nie chcesz go tropić, nie chcesz, żeby do ciebie dzwonił i cię nachodził w nieodpowiednich momentach.

Tu się kończą równe prawa. A neolib gadka, że było myśleć, decydować itd, a jak głupio się wybrało, to trzeba ponieść konsekwencje jest niczym innym jak obwinianiem ofiar i rozmywaniem odpowiedzialności facetów, w tej sytuacji. I nie ofiar seksu, ale ofiar decyzji politycznych, które utrudniają antykoncepcję albo chcą kryminalizacji aborcji. Decyzji opartych na rzekomo "powszechnej opinii", że seksualność kobiet to bardziej kaprys i parafilia i na podwójnych standardach, bo dla mężczyzn seksualność to jednak kwintesencja męskości, stąd łatwa dostępność viagry i viagropodobnych leków. A seksualność to jedna z podstawowych potrzeb człowieka, obok picia i jedzenia, więc tak, warto ją dotować.

Zatem postulujmy: darmowa antykoncepcja prawem nie towarem! Albo program 250+ dla wszystkich kobiet i dziewczynek w wieku rozrodczym!

czwartek, 13 lipca 2017

Trochę nas nie było - byłyśmy zajęte bezrobociem

A tyle się dzieje. Kwiaty kwitną, słońce świeci, dogorywa "demokracja", prekariuszki wciąż nie mają kasy. Mają nawet mniej, bo stwierdziły, że pierdolą zatrudnienie u mobberów za żenujące pieniądze, pomimo rzekomej przynależności do "salariatu" - w końcu umowy o pracę miały. PO 30-stce to już się nie chce zapierdalać, więc downsizing. W specjalnym polskim wymiarze - z niczego w długi.

A co wkurwia najbardziej ludzi sukcesu? Że dobra, jest przegryw, ale i tak głupie uśmiechy nam z twarzy nie schodzą. Bo mamy życie luksusowe. Można iść na spacer, można czytać. Nie trzeba, by poprawić sobie humor i ego, iść kupić jakiegoś łacha poleconego przez Kasię Tusk albo inne lajfstylerki - taniego za 150zł, ale wykonanego dziecięcą rączką za siódmą górą i siódmą rzeką, w starym baraku z sypiącymi się ścianami, i skrzącymi się elektro-przewodami. Win-win.

Jak to powtarza jeden kolega: odmowa pracy jest obowiązkiem w walce z kapitalizmem, czy coś w tym stylu. Zatem walczymy, my wyklęte żołnierki, waginy zębate i panny żelazne. Zamiast się dorabiać, minimalizujemy potrzeby. Zamiast brać chwilówki w parabankach, przyjmujemy za darmo od znajomych - ciuchy, jedzenie, wódkę. Zamiast się wstydzić biedy, śmiejemy się z niej w głos i domagamy się więcej wódki od przyjaciół i barmanek.

Niech żyje radość i wolność!


sobota, 11 lutego 2017

Co zrobisz jak, przyjdą po Ciebie?

When they knock on your front door,
how you gonna come?
With the hands on your head
or on the trigger of your gun?

When the law breaks in
how you gonna gow?
Shot down on the pavement
or waiting in death row?

- The Clash


Myślisz, że po Ciebie właśnie nie przyjdą. Przecież się nie wychylasz. Przecież nikomu nie nadepnęłaś na odcisk. Przecież robisz, co trzeba. Przecież zawsze byłaś uczciwą człowieką (no dobra, more less, każdy przecież trochę oszukuje na podatkach, ale podatki to kradzież, więc, well, po prostu walczysz o swoje, bo system niesprawiedliwy...) Przecież chodzisz do pracy, dzieci posyłasz do szkoły, a kredyt spłacasz na czas. Ok, nie podoba Ci się trochę, co się własnie wyprawia - chcesz żyć w "państwie prawa", a nie bezprawia, ale myślisz, że to w końcu się skończy, że ludzie przecież inaczej zagłosują w następnych wyborach i wtedy będzie, jak przedtem.

Otóż nie - mogą iść i po Ciebie i bez Twojego działania nic się nie zmieni. Uświadom to sobie.

Plany reformy edukacji - kolejne oburzenie w społeczeństwie. "Co oni znowu wyprawiają?" A jak działamy? Nijak, bo przecież "to nic nie zmieni, kto nas tam będzie słuchał" - jak mówi kolega nauczyciel. Decyzja o ogólno-krajowym strajku nauczycielek i nauczycieli - połowa grona pedagogicznego przeciw. Nie wiadomo, czego boją się bardziej - straty jednej trzydziestej pensji czy wychylenia się, bo całe życie im powtarzano - "nie obnoś się ze swoimi poglądami."
Taksówkarz - zrzędzi na rząd, zrzędzi na deformę - podpisu przeciw deformie i referendum w tej sprawie nie złoży -"ja już się w nic nie angazuję". To weź, frajer, nie zrzędź na rząd i nie psuj mi przejazdu, kurwa.

Strajk rodziców młodzieży szkolnej - nie posyłamy dzieci do szkoły. No ale jak to, przecież to się odbije na dzieciach, (bo dzieci, wiadomo, o polityce nie mają pojęcia i się nią mają nie zajmować, bo to sprawa dorosłych, ale w wieku lat 18stu mają być refleksyjnymi wyborcami/wyborczyniami i działać aktywnie, a nie czekać biernie. Ciekawe, kiedy mają się tego nauczyć?)
 Na dzieciach się odbije - bo kłótnie rodziców, podzielą dzieci, albo jak potem usprawiedliwić tę nieobecność jedno-dniową... Konsekwencje, wiadomo, przerażające - gorsza ocena z zachowania, np. dobry, nie bardzo dobry. I jak wiemy, taka ocena w klasie pierwszej liceum czy gimnazjum zważa na całym życiu. (No ok, jako nałogowa wagarowiczka nie jestem autorytetem w tej sprawie - nadmienię tylko, że studia skończyłam i pracę mam)

Podobnie ma się kwestia krytyki "rozdawnictwa" państwa. Pogromcy podatków, korwinistyczne kuce, pracują w budżetówce i prowadzą firmę po taniości, a ZUS płaci państwo. Krytycy 500+ sami chętnie biorą, bo nie są "krezusami", no ale ich bogaci znajomi, to w ogóle powinni się zrzec. No co, system jest zły, to powinno być inaczej zorganizowane, a tak nie mają wyrzutów sumienia.

A gdyby tak, anty-fiskalne pały, wziąć przykład z guru młodych przedsiębiorczych Ayn Rand? Filozofki, która głosiła prostacko sformułowane poglądy dobrze przyjmujące się na polskiej, jałowej ziemi - cnotę egoizmu? Jej przemyślenia pt, że jak se zapracujesz, tak będziesz mieć, podważyła sytuacja, w jakiej znalazła się na starość - po hospitalizacji nie miała za co żyć, więc musiała jednak pobierać zasiłki od państwa. Ale mój szacunek budzi jej postawa, że nie chciała się na to zgodzić i trudno ją było przekonać, co w końcu się udało pracownicy socjalnej.

Więc może uświadommy sobie, że tak, można coś zmienić, ale to nie ONI są winni, ale my sami. Bądźmy przedsiębiorczy politycznie, skoro już tak głosimy i wierzymy propagandzie przedsiębiorczości! Ale, jak to w biznesie bywa, wygrywają ci, co ponoszą ryzyko i ciężko pracują na swoje, w tym wypadku prawa obywatelskie. Wierzymy, że kasa do nas przyjdzie, jak będziemy się uczyć i ciężko pracować, a prawa obywatelskie się niby same mają zrobić? Rękoma opresyjnego i skorumpowanego finansowo i moralnie rządu? Przyznajcie, że brzmi to dość groteskowo.

A więc, zanim po Ciebie przyjdą, lepiej stawiaj opór. Tak, to się opłaca długofalowo. Może będą jakieś koszta po drodze - np. Twoje dziecko będzie mieć niższą ocenę z zachowania - no i, kurwa, co? Może jak pójdziesz na demonstrację, szef-owa fan/ka PiSu pojedzie Ci po premii, no i co? Może lepiej zmienić sytuację i sprawić, że za 5 lat Twoja premia nie będzie uzależniona od partii, jaką popierasz? Pora wziąć przykład z USA, tego kraju-raju w wyobrażeniu wielu Polek i Polaków. Walczmy tak, jak obrońcy praw obywatelskich w USA kiedyś i teraz.



W swojej słynnej mowie "I have a dream" Martin Luther King Jr zadeklarował, że o ile będziemy mieć wiarę (w zmiany na lepsze) to "będziemy w stanie wspólnie pracować, wspólnie się modlić, wspólnie toczyć walkę, iść razem do więzienia, żeby walczyć o wolność i wiedzieć, że pewnego dnia będziemy wolni." Wspólnota u Kinga nie dotyczyła tylko solidarności czarnych, ale integracji czarnych i białych, bo podziały, takie jak segregacja w USA są niekorzystne dla wszystkich. Tak samo jak obecnie - owe podziały między dziećmi, o które troszczą się ich rodzice, to efekt tego, że rodzice są podzieleni, że nie jesteśmy w stanie rozmawiać z tą drugą stroną, konflikt się nasila a dystans zwiększa. Ale mowa Kinga i treści w niej zawarte tyczą się każdej innej walki, z pozoru przegranej, przeciw opresyjnej władzy. Mówi o sile solidarności, ale także o gotowości do poświęcenia czegoś. Na razie nie musimy iść do więzienia, ale jak nie będziemy działać teraz, jak nie poświęcimy trochę wolnego czasu na protest, jak będziemy trząść dupą, że stracimy 1/30 pensji w razie strajku, jak się będziemy bać, że szef/owa się krzywo spojrzy, jak się będziemy przejmować oceną z zachowania, która bynajmniej nie wiąże się z naganą, ale jedynie może skutkować brakiem paska na świadectwie, stracimy nasze prawa do tych wszystkich rzeczy, o które się tak rzekomo martwimy.

Jak nie zadziałamy teraz, to potem w ogóle nie będzie miejsca w budżetówce dla niepokornych. W firmach prywatnych, podobnie, bo przecież firmy prywatne współpracują z rządem/samorządem itd. Krytyczne wobec rządu/polityki państwowej NGOs nie dostaną dotacji i nie wygrają grantów - kolejni ludzie na bezrobocie. Propaganda rządu przekazywana nie tylko przez media publiczne, ale i dotowane media "niezależne", kościół i szkołę (civil society) wejdzie do mainstreamu: powstanie nowy człowiek PiSowki, jak to powstał człowiek sowiecki, o którym dużo pisano. Z historii wiemy, jak trudno zmienić mental, bo człowiek PiSowski może być nawet krytyczny wobec PiSu, ale ma inny horyzont postrzegania zorientowany wokół PiSu jako punktu odniesienia. Rząd chce karać więzieniem za wszystko, chce kary śmierci, chce opresyjnego prawa - to wszystko już było - obozy reedukacji, więzienia dla politycznych, obozy pracy (bo przecież nie będziemy płacić na takich, co siedzą i nic nie robią), szpital psychiatryczny dla nienormalnych (czyli dysydentek/ów)...

W obliczu takich konsekwencji nieobecność w szkole i gorsza ocena z zachowania, czy strajk w pracy i brak kawałka (a może nawet całej) pensji to chyba nie taka ogromna ofiara?
Bo jeśli nie będziesz działać teraz, to co zrobisz,
jak przyjdą po Ciebie?












If we don't take action now,

we will settle for nothing later.

 - Rage Against the Machine




wtorek, 31 stycznia 2017

My, polskie tchórze

Karmią nas dziecka mitem-papką, że jesteśmy odważni, gotowi do poświęceń, a nawet ofiar za Sprawę. Jesteśmy też anarchiści - że wielkie zrywy, jak trzeba, ale poza tym to trochę trudniej ze współpracą w czasach pokoju - bo nasza niezwykła potrzeba wolności utrudnia sterowanie nami, Bo my, zawsze szczerze powiemy w twarz, co nam się nie podoba, nie licząc się z konsekwencjami. Poza tym żeśmy marzyciele, co to zawsze o Polskę. Taki o to posiłek serwuje szkolna stołówka. Co dziennie na obiad Wielki Bohater Romantyczny (koniecznie mężczyzna, no względnie dziewica) mdły niczym ziemniaki z garkuchni i rozwodniony niczym pomidorówka z kotła. Odwaga Bohaterów chlebem naszym powszednim.

Ale trendy kulinarne się zmieniają - bohater nie smakuje, i choć rodacy i rodaczki mają przekonanie, że spożywają odwagę, to jednak ta zupełnie nie jest przyswajana przez polskie organizmy. Bohaterstwo, ze względu na brak innych koniecznych wartości spożywczych, dzięki którym się lepiej wchłania - typu solidarność społeczna, empatia, wrażliwość na krzywdę itd. - przelatuje przez polskie organizmy i skutkuje sraczką. Ewentualnie rzygiem wyklętym. Przez długie lata ów womit był powstrzymywany, mordy się nam wykrzywiały w niesmaku, ale trochę się połknęło, trochę się ulało, boczkiem, a obecnie to można haftować na całego, publicznie i jeszcze dostać pochwałę, za ciekawy design: wzór polski-bohaterski na koszulce a w środku tchórz. 

Choć strachajło wyklęte boi się może najbardziej, to mam wrażenie, że my wszyscy en masse strasznie trzęsiemy dupami. I nie, nie tylko przy okazji Kwestii Polskiej, - może nawet łatwiej się na tym polu odważyć zapozorować działanie szczególnie jak kupą - ale przy każdej okazji. Boimy się ojca albo matki, więc np. mając lat 40 ukrywamy przed rodzicami, że palimy. Drżymy ze strachu, jak mamy przyznać się do błędu przed dziećmi albo podwładnymi. Sramy w gacie, żeby przeciwstawić się szefowi - który wymaga, np., by przyjść do pracy o głupiej porze bez płacenia nadgodzin. O ile ta sytuacja jeszcze może być zrozumiała, bo jak człowiek cykorzy, że straci robotę, a kredyt na domek pod miastem sam się nie spłaci, o tyle jest multum sytuacji zupełnie niezrozumiałych. Panikujemy na myśl, że mamy w twarz skrytykować jakieś działania najmniejszych organizacji, np. woluntaryjnych, składających się nawet z samych znajomych. Tchórzymy by poprzeć jedną osobę, z którą się zgadzamy, jeśli obliczamy, że tych, co są przeciwko, jest więcej, więc milczymy.Wyrzekamy na kler, ale grzecznie odsiadujemy kolędę i chrzcimy dzieci, bo co powie babcia. Nienawidzimy konowałów, ale potem kłaniamy się w pas pani doktor kochanej.Wkurwia nas niekompetentny wykładowca, który na kacu zmienia kryteria zaliczenia, ale się podporządkowujemy. Kpimy z ignorancji i luzerstwa nauczycielek, ale potem się podlizujemy, żeby dostać szóstkę, albo, żeby nasze dziecko dostało szóstkę, nawet z WDŻ.

Pokątnie jesteśmy bohater(k)ami. Nikt dokładniej nie obgada, nie obrobi dupy, nie wyobrazi sobie scenariuszy zemsty, nigdy niezrealizowanych, niż polski tchórz. Nikt nie straci więcej czasu na nakręcenie się na znienawidzonych a może tylko lekko irytujących szefów, nauczycielek, mężów, przyjaciółek, rodziców itd niż my, Polki i Polacy. Ale otwarcie aż się kulimy fizycznie na myśl, że możemy przeciwstawić się komuś, kto stoi o włos wyżej w relacji władzy, albo władźki, takiej malutkiej. 

Więc jak mamy realnie, a nie tylko pozornie wprowadzić jakieś zmiany na większą skalę, dopóki nie przestaniemy się lękać, że teściowa wytknie nam brudne okna a ojciec nas przyłapie na kłamstwie, gdy wykręcamy się chorobą od rodzinnego obiadu, a naprawdę idziemy na wódkę ze znajomymi? Chyba pora na Wielką Terapię Narodową zanim o czymkolwiek innym, Wielkim, zaczniemy snuć mrzonki.


piątek, 27 stycznia 2017

Hej naprzód marsz 2017!

 Fuck you 2016, like John Oliver put it. So it did go fuck itself. No i mamy pretekst do nowej narracji dobrych wibracji. Nie chodzi o głupi optymizm - to co "najgorsze" wg mojego Tatusia, snującego apokaliptyczne wizje i wierzącego w wyjątkowość narodu polskiego - naszą wyjątkową chujozę. Tatuś powiem traktuje głupi optymizm jako źródło naszej politycznej nieświadomości, przekonania, że jakoś to będzie, że samo się zrobi, choć nie robimy, a potem winimy innych. Chodzi o coś innego - nadziei nie ma. Ale i tak warto działać, bo co nam zostało? Zrzędzenie jak jest źle nic nie zmieni, a samą nadzieją się nie nakarmimy.

W każdym razie, pełno osób mnie otaczających zbiera siły. Przyjaciółka rzuca chujową pracę i pisze książkę, przyjaciel zacznie robić doktorat w fajnym miejscu, inna przyjaciółka przełamała swoje lęki seksualne, a jeszcze inna zebrała swoje przyjaciółki w kupę i zadecydowała, że razem pojedziemy na krótki wypad - coś, co nam się jeszcze nie udało jak dotąd. Ja się terapeutyzuję - żyję w permanentnej terapii - rozmawiamy dużo z Przyjaciółką, Przyjacielem, Psycholożką i Promotorem. My PPPP team. Zaczynam dostrzegać rzeczy mnie blokujące, sprzątać życiowy bałagan. - Czyli nie dajemy się władzy, nie dajemy się im zepchnąć do roli tego, który jedynie reaguje, żywi się nienawiścią i pozwala im wyznaczać przestrzeń możliwości.

A zatem wibrujmy radośnie i do przodu dalej!