wtorek, 25 października 2016

PĘKNIĘCIA

Marzę o takim interaktywnym eksperymencie, coś na kształt video artu. Gdzie przez kilka minut w jednym z dużych miast, zapalają się czerwone diody nad każdą osobą, która zna kogoś kto miał aborcję, albo sam/a miał/a aborcje, albo jest chłopakiem dziewczyny, która miała aborcje, albo jest matką, babką, ciotką itd. I przez te kilka minut te czerwone zapalające się diody zaskakują ludzi na ulicy. Choć widzieć je mogą tylko osoby, nad którymi też pali się taka lampka. Myślę, że ta społeczna wizualizacja - po pierwsze zaskoczyła by nas - tak nas, że tuż obok jest ktoś kto tą aborcję miał. A po drugie może uświadomiłby fakt, który należy zaakceptować. Że skala zjawiska jest tak wielka a jednocześnie tak ignorowana. Nie żyjemy w wyabstrahowanej bańce, gdzie rodzą się różowe bobasy, gdzie chłopak nie zostawia dziewczyny, gdzie dziewczyna nie ma 13 lat gdy zachodzi w ciąże, gdzie edukacja seksualna jest w szkołach powszechnych, gdzie polscy mężczyźni używają prezerwatyw (sic!), gdzie ciąża rozwija się prawidłowo, gdzie generalnie ludzie się kochają i nie odchodzą od siebie nigdy a jak odchodzą to z lubością i oddaniem pielęgnują potomstwo swoich przeszłych i przyszłych partnerów. Gdzie nie ma przemocy domowej, gdzie dzieci to świadomy wybór albo cudowne (!) zaskoczenie. 
Niektórym z nas wydaje się jednak, że w takim świecie żyją. Świecie pookładanych relacji jak i pookładanych przedmiotów. Równo bez wad i chaosu życia. 
Bo jak inaczej wytłumaczyć tą zbiorowe zaślepienie?
Aborcja byłą jest i będzie. Bo kobiety zachodzą w ciąży kiedy nie chcą a mężczyźni zapładniają kobiety od wieków. Bo ten świat bywa czasem rozczarowujący, bo zostajemy same, bo nie mamy wsparcia i nie chcę doprawdy mnożyć tych rzeczy, których nie mamy a które mieć powinnyśmy. Bo przede wszystkim okazuje się, że nie mamy prawa decydowania o sobie. 
Wyznanie Natalii Przybysz, o którym rozpisują się niemal wszyscy a zwłaszcza internauci (i mam nieodparte wrażenie, że teraz głównie kobiety) świadczy o tej bajce właśnie. 
Osobiście znam ok 10 osób, które albo aborcje miały albo była w ich rodzinie, wśród przyjaciół. Tą informacją nikt się nie przerzuca przy kawiarnianym stoliku, bo historie, które stoją za tymi wyborami niekoniecznie muszą być przyjemne. A skoro ja znam ok 10 takich osób, to myślę, że osoba obok mnie możne nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że jest ktoś taki obok niej! Rozejrzyjmy się! Nie patrzmy tylko na czubek swojego nosa, na swoje egoistyczne widzenie świata, i teorie, do których jesteśmy bardziej przywiązani niż do żywych ludzi. Z ich decyzjami (czymkolwiek motywowanymi umówmy się!), że chciałoby się zacytować klasyka "try walking in my schoes". Hej dziewczynki, którym nie zdarzyło się nic złego! Macie farta! Hej chłopcy kochający się bez gumek - bo przecież haha, kto nosi gumki! litości!), cieszcie się, że albo zawsze byliście tak pijani, że nie było wytrysku albo na waszej samoerekcyjnej dyscyplinie można polegać jak na Zawiszy! Po prostu cieszcie się, że omija was brud i niesprawiedliwość tego świata! Bo jednak gdyby coś się stało...tak. Ten dyskurs od początku budowany jest na trybie przypuszczającym. Co byś powiedział gdyby, a wyobraź sobie gdyby tobie albo twojej córce! Włos się jeży na głowie. Ale argument na wielu podziałał. Że odniesienie się do wyobraźni, to tym razem wyobrażonej rzeczywistości - staje się wymowniejszy niż rzeczywistość! Czy po raz kolejny to co wyobrażone (nieważne, dobre czy złe, idealistyczne czy w tej brudnej wersji hard!) ma o wiele większe znaczenie niż rzeczywistość. 
Dlaczego łatwiej nam zaufać bajce, literaturze, niż rozejrzeć się i zobaczyć, że opisane historie nie są często wyssane z palca. Bo nasze babki, ciotki, matki, sąsiadki kryją sekrety, których pilnie strzegą. I nie muszą ich opowiadać publicznie jeśli nie chcą, ale my, niedoinformowanie/ne - nie lżyjmy tym, którzy głośno mówią o czymś tak powszechnie znanym. I to nie od dziś!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz